04 sierpnia 2021

Ale Przymierze jest całkiem spoko

Czyli - różne oblicza Obcego: ciąg dalszy.


Na samym początku podchodziłam do Przymierza bardzo negatywnie - oczywiście mając w pamięci abominację w postaci Prometeusza. Niby gorzej być nie mogło, ale porównywanie z tym barachłem to żadna zaleta dla kolejnego filmu. I wiecie co? Trochę się zaskoczyłam i to pozytywnie! Nie, że nagle to jakiś najwspanialszy film... ale przynajmniej nikt nie próbował mi wmówić, że bohaterowie NIE SĄ bandą debili, bo oni SĄ bandą debili. I w sumie to w tym najpiękniejsze.

Oglądanie jak giną jeden po drugim w końcu stało się nieironiczną przyjemnością, a nie falą cringu. Bo jeśli giną, to mimo wszystko z własnej głupoty, a nie wymagań głupoty scenariusza.

Ale o hełmach to nadal tam nikt nie słyszał...


Tym razem chyba będzie krócej, bo... naprawdę mi się podobało. Czy to za pierwszym razem, czy za drugim i teraz przy trzecim. I pewnie kiedyś jeszcze raz obejrzę. Bo faktycznie przy pierwszym podejściu byłam trochę zła za to, co Scott zaczął wyprawiać z lore, ale jeśli odsunąć na chwilę genezę ksenomorfa (lub traktować pierwsze filmy i te obecne jako dwa zupełnie różne uniwersa), to zostaje kawał całkiem solidnej i przyjemnej zabawy (przyjemnej dla oglądającego, bo dla bohaterów niekoniecznie). Przede wszystkim w porównaniu z Prometeuszem Przymierze jest - poza sprawą z tymi je*cenzura*mi hełmami - spójne! Scenariusz i postaci są cholernie proste i sztampowe, ale spójne na tle całości! I kurde, ja naprawdę zapamiętałam większość z ich imion, a nie samą Shaw i Davida, jak to było poprzednio!

Daniels, Tennesse, Walter, Chris, Faris, Karine, Upworth... jestem w stanie wymienić ich bez sprawdzania na przykład gdzieś na filmwebie. Jest to w sumie może połowa załogi tytułowego Przymierza (bo tak, tytuł nawiązuje do nazwy statku kolonizacyjnego, którym podróżują - tak jak to było z Prometeuszem, bardzo oryginalne, bardzo) i reszta to prawie dosłownie noł-najmy, ale to nadal całkiem sporo bohaterów, którzy zapadli mi w pamięć.  Płascy? Tak. Jedno, maksymalnie dwucechowi? Tak. Większość jest tylko po to, aby zginąć? Tak. Istnieje jakikolwiek rozwój charakterologiczny? Nie - a co do Daniels, to dla mnie jest z niej kopia Ripley, ale taka dobra kopia. Nie na zasadzie 1:1, ale ktoś załapał o co chodziło w postaci Ellen, rozłożył to i na tej podstawie wykreował inną postać. Nadal trochę uwiera mnie dobór, a raczej charakteryzacja aktorki, bo Waterson wygląda tu bardziej jak ta cicha, nieśmiała koleżanka z klasy, ale może właśnie ten kontrast ją wyróżnia?

Za to Ripley wyglądałaby teraz jak dobra ciocia.

Słyszałam sporo narzekania na bohaterów, którego osobiście trochę nie mogę zrozumieć. Fakt, są prości jak budowa cepa, schematyczni i raczej dwuwymiarowi - ale kto w tego typu filmie spodziewa się i wymaga głębokich rysów psychologicznych? Nawet David - nadal najjaśniejsza perła w nowej serii Alienów - to nie jest aż tak skomplikowana postać. Oni mają być charakterystyczni i mają działać na obranej płaszczyźnie. I tak jest w Przymierzu - są charakterystyczni, na pierwszy rzut oka widać, z kim ma się do czynienia. Tu nie ma czasu na budowanie charakterów od zera, zresztą większość postaci i tak zaraz ma zginąć. Nieważne, czy się ich lubi czy nie, ważne, aby zostali zapamiętani za coś innego niż na przykład zgubienie się w jaskini, którą samemu zmapowało się pięć minut temu... albo będąc biologiem pchanie łap w stronę obcej formy życia, która z wyglądu kojarzy się z drapieżnikiem. Bohaterowie Przymierza też są głupi - ale przynajmniej w tej głupocie spójni.

Nawet jeśli chodzi o te je*cenzura*ne hełmy - fakt, nikt nie pomyśli, aby nałożyć je w OBCYM ŚRODOWISKU, ale przynajmniej później płacą za to cenę i to, co ich spotyka jest w dużej mierze winą tego, że NIE NAŁOŻYLI TYCH HEŁMÓW. Zrobili błąd - odpowiedzieli za niego. A nie jak w Prometeuszu: wolnoć, Tomku, w swoim domku, a konsekwencje to co to takiego?

Jak widać załoga Przymierza nie jest aż tak głupia, jak ta z Prometeusza. Bo popatrzmy: lądujemy na obcej, nieznanej planecie. O nieznanym ekosystemie i mieszkańcach. W sumie nie wiadomo nic więcej poza tym, że jest tam atmosfera podobna do ziemskiej. I to, że coś nadawało sygnał z ziemską piosenką. Co załoga przede wszystkim bierze ze sobą (zapomnijmy na chwilę o hełmach, bo przynajmniej ponieśli konsekwencje)?

BROŃ!

Przed wyjściem z promu zbroją się i każdy, dosłownie każdy ma jakąś pukawkę do obrony.

Więc no, doktor Shaw ze swoim pacyfizmem:

I jeśli o głupocie mowa, dość często-gęsto najbardziej jechaną z postaci był chyba Oram (dla tych, co nie kojarzą/nie pamiętają - Chris Oram, zastępca kapitana, później kapitan, ten taki co przez większość czasu ma minę kota srającego na pustyni) oraz to, że zamiast bezpiecznie lecieć na zaplanowaną planetę podejmują ryzyko sprawdzenia tej, z której odbierają podejrzaną transmisję. Z perspektywy widza decyzje Orama - w tym ta o sprawdzeniu planety - wydają się mega głupie... ale to właśnie perspektywa widza. Choć zgodzę się, że załoga mogłaby być trochę bardziej podejrzliwa (ale i tak dałoby się to wybronić), tak postać Orama w swojej kreacji była spójna, a fakt zboczenia z kursu na obcą planetę w pełni logiczny z perspektywy załogi. I ja potrafię to udowodnić.

Przede wszystkim Oram jest głupi i film podaje nam to dosłownie na tacy. Albo może nie tyle głupi, co znalazł się na stanowisku, do którego w ogóle się nie nadawał. W pewnym momencie sam otwarcie zasugerował, że może mieć problemy z trzeźwą oceną sytuacji i racjonalnym, chłodnym działaniem! On raczej nigdy nie miał zostać kapitanem - był tylko zastępcą, bo na każdym statku jest zastępca kapitana i w tej roli - jako pomagier - pewnie dobrze się sprawdzał. Jednak wyszło jak wyszło, przez niefortunny wypadek został tym kapitanem nagle i bez ostrzeżenia... i chyba nie wiedział jak się za to kapitanowanie zabrać. To naprawdę widać po jego zachowaniu czy rozmowach - on nie nadaje się na kapitana, nawet sam zdaje sobie z tego sprawę. Tylko że trzeba było ogarnąć to burdello bum bum, które się zrobiło, oficjalnie tylko on miał do tego uprawnienia. Odpowiadał nie tylko za załogę, ale i życie dwóch tysięcy kolonistów. Mógł zrezygnować? No nie wiem, czy mieli taki luksus, aby tracić czas na reorganizację. Oram w ogóle nie nadawał się do tej roboty, ale starał się na tyle, na ile potrafił, bo ktoś musiał. Podjął wiele złych decyzji, bo trudno żeby ktoś, kto sam ledwo trzyma się psychicznie, działał w pełni chłodno i racjonalnie.

Nawet konfrontacja z Davidem - moim zdaniem - nie mogła rozegrać się inaczej. Bo po pierwsze raczej nie byli przyzwyczajeni do tego, że androidy mordują ludzi z własnej woli, więc spotkanie Davida było... czymś nowym i nieoczekiwanym. Jednak przede wszystkim - Oram miał go zastrzelić? David był jedyną osobą, która cokolwiek wiedziała o tych pseudo-ksenomorfach (w końcu sam ich ,,produkował"). Jako jedyny też znał teren i wiedział jak w ogóle funkcjonowała ta planeta. Jakby nie patrzeć trochę go potrzebowali, aby się wydostać. A że Oram dał się wciągnąć w pułapkę - ile osób, będąc przerażonymi, działa w pełni racjonalnie? Gdzie już wcześniej było widać, że Oram od początku tak sobie średnio radził. Wykorzystanie tego, że on chciał dobrze nie było ze strony Davida takie trudne.

A co z tym całym motywem zmiany kursu i lądowania na obcej planecie, zamiast ponownej hibernacji i podróży do bezpiecznego świata? Cóż... STORY TIME! Byłam świadkiem pożaru samochodu - na szczęście pustego, stojącego w garażu. Coś się zepsuło, coś się zapaliło, nieważne. Ważne jest, że jakiś czas po tym wydarzeniu czułam duży opór, aby wsiąść do auta... Wracając na Przymierze - cała załoga była świadkiem, gdy ich kapitan i jednocześnie ktoś im bardzo bliski (nawet pomijając Daniels, to w scenie ,,pogrzebu" dało się odczuć, że większość tam znała się z kapitanem jak łyse konie) ginie w kapsule hibernacyjnej spalony żywcem przez uszkodzenie sieci energetycznej.

Tak, świat, do którego zmierzali był dobrze sprawdzony i na pewno bezpieczny, ale to oznaczało wejście do kapsuł hibernacyjnych. Po wypadku z kapsułą kapitana w ogóle nie dziwi mnie to, że część załogi czuła opór, aby dać się zamknąć, a przynajmniej chcieli odwlec to w czasie. Byli odpowiedzialni za życia tysięcy kolonistów? No byli - ale ci koloniści spali, nie musieli patrzeć im w oczy. Załoga nie składała się z jakiś bohaterów w lśniących zbrojach, ale zwykłych ludzi. A zwykły ludź ma tendencję, by w sytuacjach kryzysowych jednak myśleć najpierw o sobie. Mieli szansę uniknąć, albo chociaż trochę opóźnić coś, czego się bali? Czemu mieliby nie skorzystać z okazji, skoro w sumie na ten moment nikt ich z tego nie rozliczał? Z podobnego powodu później Tennesse zaryzykował życia tych wszystkich kolonistów w próbie ratowania resztek załogi - bo ci koloniści byli tylko domyślni z jego perspektywy, kilka zdań w umowie, że mają ich dowieść na miejsce. Natomiast załogę miał przed sobą, widział na własne oczy, co się z nimi działo. Znał ich osobiście, pracował z nimi i byli mu bliscy.

Na pewno ktoś się ze mną nie zgodzi, ale ja uważam, że właśnie aspekt ludzki jest najmocniejszą stroną Przymierza - gdzie David nadal błyszczy, jeszcze w zestawieniu z Walterem to tylko większy majstersztyk (nowy poziom statkowania: Fassbender x Fassbender!), jednak za to, co udało się zrobić w kwestii załogi chapeau bas. Nie jest idealnie, do wielu rzeczy można by się przyczepić (na przykład dlaczego jednej z bohaterek nagle zachciało się kąpać i po prostu sama się wystawiła do zaciupania), ale panikę i to jak ludź w panice działa udało się świetnie uchwycić. Moją ulubioną sekwencją pozostaje moment, kiedy zaciągają na prom pierwszego zakażonego i uwalnia się wstępna wersja ksenomorfa. Do tego wszelkie swobodne rozmowy członków załogi - gdzie gdy mogą dosłownie rozmawiają o dupie Maryni, a nawet cyckach żony jednego z nich. A nie co chwilę rzucane są jakieś podniosłe, ale na dobrą sprawę puste hasła, bo wypowiadająca je postać nie ma innej roli poza tymi słowami.

Jest jednak coś, z czym mam pewien problem w Przymierzu (poza je*cenzura*mi hełmami - tak, to MIMO WSZYSTKO boli w filmach saj-faj). Chodzi o zakończenie... i może tak, by nie spoilerować (bo może jednak ktoś jeszcze nie oglądał?) krótko i zwięźle. Z jednej strony, tej takiej analitycznej, wszystko pasuje i uważałabym je za bardzo dobre, bo i wybór tych zakończeń nie był jakiś szeroki. Czy to była najlepsza z opcji? W pewnym sensie tak... ale w pewnym sensie nie. Bo z jednej strony widać jak to wszystko dążyło do akurat takiego, a nie innego zakończenia, ale z drugiej przewidziałam je dosłownie po pięciu-dziesięciu minutach od rozpoczęcia seansu. Chociaż miałam nadzieję, że może jednak czymś mnie zaskoczą... jednak nie, zakończyło się dokładnie tak, jak w pierwszej chwili pomyślałam, że się skończy. I to w sumie nie tylko problem samego filmu, ale chyba tego, że za dużo już tych filmów widzieliśmy - wiele tropów będzie dla nas tak dobrze znanych i oczywistych, że trudno nas podejść. Można narzekać, że twórcy nie musieli iść po linii najmniejszego oporu, choć nie wiem, czy ostatecznie i tak widzowie by ich nie rozpracowali. Mamy za sobą lata budowania i rozwijania popkultury - o coś naprawdę nowego coraz trudniej. Zawsze ,,już coś było" w takiej, czy innej formie. Ważne, aby było zrobione solidnie i z pomysłem.


Teraz nie mogę sobie przypomnieć, czy miałam wspominać o czymś jeszcze... jednak z najważniejszych rzeczy to będzie tyle. Wcześniej chciałam porozprawiać trochę o Obcy: Kisiel Instant, ale w trakcie pisania tego tekstu stwierdziłam, że w sumie to nie jest konieczne. Zwyczajnie przestało mi to przeszkadzać, bo po obejrzeniu Przymierza po raz kolejny mimo wszystko stwierdziłam, że na swojej własnej płaszczyźnie geneza jakiegoś tam obcego jest spójna i muszę przyznać, że w miarę ciekawa. Osobiście nie patrzę na obie serie filmów jako na jedno uniwersum, już nie - ale to tylko ja. Może właśnie po części z tego względu jestem dla Przymierza przychylniejsza? Bo to start czegoś innego, nowego, trochę jak inspiracja ,,starymi" Obcymi, ale jednak odrobinę inna, dodająca coś od siebie. Na tym polu jest git, z takim podejściem polecam oglądanie. Na pewno bardziej niż barachła Prometeusza, które nie jest złe jako Obcy, ale ogólnie jako film science fiction.

A wszystko tak naprawdę sprowadziło się do porównania, że Przymierze po prostu jest lepsze niż Prometeusz...


Leniwa Buła aka Terror Terra


P.S. A tak w ogóle, to dopiero teraz zdałam sobie z czegoś sprawę...

Noice?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz