10 czerwca 2021

Rereading - na nowo odkrywam Diunę (choć tak naprawdę to po raz pierwszy)

Czy powtórne czytanie tej samej książki ma sens? 

Taki sam jak oglądanie po raz kolejny tego samego filmu lub ogrywanie tej samej gry - jeśli Ci się podoba, to tak, ma sens! Między innymi dlatego, że nie zawsze ,,to samo" będzie przy drugim podejściu ,,takie samo". Często-gęsto przy kolejnej próbie można odkryć rzeczy, których nie dostrzegło się za pierwszym razem. Miałam tak chociażby przy grach Mass Effect i Fallout: New Vegas. Choć przy rozmiarach treści New Vegas trudno by było NIE TRAFIĆ na coś, co przegapiło się wcześniej...

Inną sprawą może być to, że po pewnym czasie zmienił się nam gust, mogliśmy nabyć innych doświadczeń, może ,,dojrzeć" w niektórych kwestiach.

Do przemyśleń odnośnie zapoznawania się z czymś po raz drugi skłoniła mnie Diuna Franka Herberta. Pierwsze spotkanie z nią miałam dawno temu i muszę przyznać, że mnie pokonała. Nie udało mi się nawet jej dokończyć - między innymi chyba przerosły mnie rozmiary (no spora ta ksiącha). Do tego wydała mi się wtedy... nudna? Zbyt powolna? Na pewno mnie nie wciągnęła, choć mimo to rozumiałam, że należy do klasyki gatunku. Mi nie siadła, ale nie dało się nie poczuć, że jest w niej ,,coś" - tylko wtedy myślałam, że to nie będzie ,,coś" dla mnie.

Minęło trochę lat, w sumie całkiem sporo. Na stronie Tania Książka przewinęło mi się wydanie Diuny w miękkiej okładce z odświeżonym projektem. I chyba w sumie tylko to tak naprawdę zachęciło mnie do kolejnej próby dania szansy Herbertowi - nowa szata graficzna całej serii, która od razu przypadła mi do gustu. Co prawda nie ma tego niepokojącego, surrealistycznego klimatu tych ,,starych" okładek, ale mi zaświeciły się oczka. Spodobał mi się ten styl i tyle. A że akurat była promocja - no, szkoda było nie brać.

Niczego nie żałuję.

Co prawda książka trochę odstała na półce, dalej miałam w pamięci, że nie podeszła za pierwszym razem. Z drugiej strony nie musiałam jakoś szczególnie się motywować. Któregoś dnia po prostu wzięłam i zaczęłam czytać - bo stała najbliżej.

I nie mogłam zrozumieć, co dawną mnie odepchnęło od Diuny. Nawet nie wiem kiedy zleciało mi te 600-700 stron. Powolna? Tak! To się nie zmieniło, ale ani na moment się nie nudziłam, bo dzieje się tam sporo - tylko w inny sposób niż jest przyzwyczajona większość z nas. Diuna czaruje czymś innym - nie zagmatwaną historią i wartką akcją w kosmosie czy na powierzchni obcych planet. I to nawet pomijając całą filozofię, metafizykę czy komentarz o religii. Nie czuję się na tyle kompetentna, by rozpracowywać Diunę pod tymi aspektami, ale na pewno można o tym sporo powiedzieć.


Arrakis, zwana Diuną, to jedyne we wszechświecie źródło melanżu - substancji przedłużającej życie, umożliwiającej odbywanie podróży kosmicznych i przewidywanie przyszłości. Z rozkazu Padyszacha Imperatora Szaddama IV rządzący Diuną Harkonnenowie opuszczają swe największe źródło dochodów. Planetę otrzymują w lenno Atrydzi, ich zaciekli wrogowie. Zwycięstwo księcia Leto Atrydy jest jednak pozorne. Przejęcie planety ukartowano. W odpowiedzi na atak połączonych sił Imperium i Harkonnenów dziedzic rodu Atrydów, Paul - końcowe niemal ogniwo planu eugenicznego Bene Gesserit - staje na czele rdzennych mieszkańców Diuny i próbuje zdobyć imperialny tron.


Nie uważam, aby do Diuny trzeba było jakoś wybitnie dojrzeć. Na pewno pomoże to zaczerpnąć jeszcze więcej z treści nie tylko pierwszego tomu, ale i całej serii, jednak do czytania nie jest potrzebne IQ powyżej 160. Wystarczy... podejście. Odpowiednie podejście - trochę jak takiego dziecka, które ktoś posadził na środku pokoju i dał zabawki. Kogoś, kto nie boi się przyznać, że nic nie wie, lecz szczerze chce się dowiedzieć i wszystko chłonąć.

To jest historia z punktu A do punktu B, ale cała zabawa polega na tym, co w środku. Bo to nie jest klasyczna opowieść o biednym księciu walczącym o to, co mu odebrano. Śmiem twierdzić, że to nie jest nawet historia Paula, a na pewno nie tylko i nie głównie jego. I na pewno nie ma stricte dobrego zakończenia. Diuna to opowieść o... Diunie. To historia całego wykreowanego przez Herberta świata, w którym czytelnik czuje się trochę jakby wrócił do przedszkola i poznawał rzeczy na nowo.

Finty w fintach. Plany w planach. To książka (i cała seria) inna niż większość pozycji z tego gatunku - dużo dzieje się tu podczas rozmów i snucia planów, a nie konkretnej, szybkiej akcji. Tu walki też są epickie - tylko na zupełnie innej płaszczyźnie, mentalnej. Diuna wymaga od czytelnika skupienia i chęci oddania się temu światu. Nie wystarczy być tylko świadkiem, trzeba stanąć obok bohaterów, poczuć ich beznadziejność i strach. Pomimo swoich zdolności to wciąż tylko ludzie - pełni zalet, ale i wad, nie zawsze podejmujący dobre decyzje, które i tak mogą ich sporo kosztować.

Diuna jest ciężka, bo nawet jeśli bohaterom coś się udaje, to nie da się pozbyć ciężaru ceny, jaką idzie za to zapłacić. Nie ma dobrych rozwiązań, nie ma dobrych zakończeń - co najwyżej można wybrać ,,mniejsze zło". Jednak pomimo całej tej beznadziejności znajdzie się tu poszukiwanie nadziei na zmianę teraźniejszości oraz przede wszystkim przyszłości. Bo, jak wspominałam wcześniej, to nie jest historia jednej osoby. Nawet bohaterowie zdają sobie sprawę, że ich obecne działania mogą przynieść skutek dopiero po długim czasie. To tylko trybiki - mniejsze, większe, ale wciąż trybiki w ogromie świata. Mogą coś zmienić, lecz nie musi to być wcale ,,już" i radyklanie. Świat potrzebuje czasu, zmienia się powoli.


Jeśli ktoś twierdzi, że Diuna go nudzi - w pełni go zrozumiem. I na pewno nie będzie z tego powodu jakiś głupszy, bo nie zrozumiał! Za pierwszym razem mi też nie podeszło, miałam inny gust i oczekiwania. Po prostu podobało mi się coś innego. Odczekałam, dałam drugą szansę i nie pożałowałam. Zakochałam się i gotowa jestem usiąść do Diuny po raz trzeci, czwarty, piąty...

I do tego właśnie zachęcam - do spróbowania, dania tej szansy. Wcale nie musi Wam się spodobać i nic złego się nie stanie. Nawet jeśli Wam nie podejdzie, to przynajmniej poznacie inną, specyficzną szkołę fantastyki. A może a nuż też się zakochacie?


Terror Epsilon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz