15 sierpnia 2022

Prey - spoko film, a zajebisty Predator

Czyli – patrz i ucz się, panie Scott, jak wraca się do korzeni!

Jakem Team Alien i Przymierze w miarę mi się podobało, tak dla mnie Prey pozamiatał, jeśli chodzi o przywrócenie (lub danie nowego) życia w stare marki. A to nawet nie jest aż tak genialny film sam w sobie.

Plus już dawno nie widziałam takiego bólu dupska u samców Alfa. Serio. Jeśli czyimś jedynym argumentem do jechania po filmie jak po psie jest tylko to, że główna postać to kobieta, to może z tym kimś jest coś nie tak, a nie z filmem.



Żeby nie było – ja naprawdę nie mam nic przeciwko, jeśli komuś podobało się podejście ,,więcej, mocniej, głośniej" w kolejnych odsłonach Predatora. Yautja to wielkie, napakowane skorwesony i aż szkoda nie dać im od czasu do czasu chwili na rąbankę dla samej rąbanki. Jednak ja osobiście jestem fanką kameralnego podejścia dwóch pierwszych części (tak, dwójki też pod pewnymi względami). Mój gust wychował się właśnie na trio Alien-Predator-Riddick i klimacie tamtych dawnych filmów – gdzie to polowanie... było polowaniem. Może zawiało ,,kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów", tylko że wcale nie jestem odosobniona w tym spostrzeżeniu. Wystarczy wejść chociażby na Rotten Tomatoes.

Dlatego ciągle miałam gdzieś w pamięci Prey i mogę powiedzieć, że czekałam na premierę, choć po Predators i Predatorze 4 nie spodziewałam się żadnego zbawienia czy opadu szczęki. Nie nastawiałam się na nic – będzie powtórka barachła, to będzie, wyjdzie coś ciekawego, to wyjdzie. Byłam po prostu ciekawa.

I w sumie lekki opad szczęki miałam, nie przez samą jakość filmu, ale fakt, że tak pozytywnie mnie zaskoczył. Naprawdę ktoś tam sobie wziął do serca ten powrót do korzeni... jednak nie tak jak w Przymierzu, opierając go na mocnym kopiuj-podrasuj widoczki-wklej, tylko własnym pomyśle, wyłuskującym z pierwszego Predatora wszystko to, za co pokochali go fani. Plus wszelkie mrugnięcia okiem do widzów nie zostały nam wepchane pięścią do gardła, bo a nuż ktoś nie zauważy.

Paraleli z pierwszym filmem jest tutaj sporo, już choćby scena na bagnie to ewidentne nawiązanie do Arniego, ale wykorzystane w sposób, który nie pozostawia wątpliwości skąd wzięła się inspiracja, jednocześnie nie kopiująca sceny prawie 1:1 (na ciebie patrzę, Predators). Tam aż prosiło się o bezczelny fanserwis, lecz widz został potraktowany inteligentnie i choć znów wszystko ostatecznie rozstrzygnęło się w błocku, tak całość przebiegła zupełnie inaczej. Da się? Da się! Trzeba tylko chcieć. I mieć pomysł. Własny pomysł.

Z jednej strony dużo rzeczy mogłabym porównywać z pierwszym Predatorem, a z drugiej Prey ma na tyle własnego charakteru i koncepcji, że tak naprawdę nijak da się te dwa filmy porównać. Nie można powiedzieć, że jeden jest lepszy od drugiego – są inne i na pewno jednym będzie podobała się jedynka, innym Prey. Ja chyba zakwalifikuję się do tej drugiej grupy, nawet jeśli wciąż lubię to przaśne kino akcji lat 80-90.

W Prey kupiły mnie głównie sprawy wizualne (POMIŃMY NIEDŹWIEDZIA CGI, OKEY?!) oraz... choreografia. Postawienie w głównej roli małej, gibkiej dziewoi dało ogromne pole do popisu w tchnięcie jakiejś świeżości do walki w uniwersum Predatora. Naru nie jest w stanie pokonać tego wielkiego skorwesona na gołe pięści (Arnie dałby radę, ale nawet on ostatecznie pokonał swojego skorwesona sprytem, a nie samą siłą). Zamiast siły częściej musi używać sprytu i tego, że jest mała. Oraz lekka. Może nie zawsze wyglądało to w pełni realistycznie (ale mówimy tu o filmie o myśliwym z kosmosu, więc no...), jednak gdy już dochodzi do konfrontacji jeden na jeden, to wygląda to świetnie! Nie tylko w samej kwestii choreografii, ale również faktu, że wszystko dobrze widać i wiadomo co, kiedy się dzieje, czyja to ręka i czyja noga.

Właśnie! Bohaterowie! Konkretnie – Naru oraz jej brat. Oraz pies! Nie zapominajmy o psie!

Wiadomo, że tego typu filmy mają jednego, czasem dwóch bohaterów (głównie... głównych?), na których nam zależy, a na pewno powinno nam zależeć. Obcy? Ripley. Predator? Dutch. Riddick... Riddick? W każdym razie to, że nam zależy (lub powinno zależeć) nie oznacza od razu, że muszą to być dobre charakterologicznie postaci, bo nie oszukujmy się – w tych filmach to nie głębia bohaterów jest najważniejsza. Prey natomiast pod tym względem poszedł trochę pod prąd. Śmiem nawet twierdzić, że jeśli zastąpić Predatora czymś innym (nawet wkurzonym niedźwiedziem CGI), to nadal będzie to dobry film (poza samym niedźwiedziem CGI) właśnie dzięki bohaterom, którzy potrafią go udźwignąć również bez wielkiego skorwesona z kosmosu (tak, spodobało mi się słowo ,,skorweson"). Prey to nie opowieść tylko o Predatorze. To głównie historia o... ludziach. O ich marzeniach i determinacji. Oraz o... rodzinie?

Cholera jasna, film o wielkim jebutnym myśliwym z kosmosu, a tak sporo dobrego potrafi pokazać, co ważne w rodzinie. To się nazywa sztuka!

Relacja Naru z bratem to chyba jedna z najmocniejszych, o ile nie najmocniejsza składowa filmu. Gdy mogą, to się poprzekomarzają, ale gdy trzeba będą się wspierać. Ba! Taabe jest dumny z siostry i to pokazuje! Nie głupio powtarza ,,jestem z ciebie dumny, siostro", ale po prostu pokazuje – gestem, działaniem, spojrzeniem. Rany! Jak po nich widać, jak bardzo są zżyci. Paradoksalnie widać to najlepiej w momencie, gdy Taabe musi (czy raczej uważa, że musi) podciąć siostrze skrzydła, bo sytuacja stała się zbyt niebezpieczna i po prostu się o nią boi. Widać po nim ile bólu sprawia mu ranienie Naru, jednak jeśli istnieje tylko taki sposób, aby ją chronić, to się nie cofnie. Schemat dość często spotykany – ktoś mówi bohaterce/bohaterowi, że jest słaby i nie da rady. Tylko tutaj wyszło to poza katalizator do dalszego działania i wynika stricte z relacji rodzeństwa. Bo to nie sama Naru nawaliła, a również Taabe, który na początku ją dopingował i ostatecznie miał wyrzuty sumienia, że naraził siostrę.

W ogóle jeśli ktoś bał się, że z Naru to będzie taka merysójka, to mogę z czystym sercem uspokoić. Może wydawać się zajebistym-ultra-hiper-ninja-komancz, ale na tle całego plemienia nie jest wcale aż tak wyjątkowa. Nawet to, że to właśnie Naru widzi zagrożenie ze strony Predzia to w głównej mierze przypadek – bo tak wyszło, że w sumie tylko ona go zobaczyła pierwsza. Każdy tam strzela z łuku do gołębia z kilometra i skacze po drzewach jak zając. Ona po prostu w jednym jest lepsza, w czymś innym za to gorsza – zwyczajnie potrafi to wykorzystać. Chapeau bas za to, że nie starają się jej tam wcisnąć w konkretną rolę, BO TAK, ale dlatego, że naprawdę jest w czymś dobra i POTRZEBNA. Docinki kolegów pomijam, bo nawet jeśli z niej śmieszkują, to mimo wszystko szanują jej wiedzę i jej ufają. Kwestia, że Naru ma inne marzenia... to insza inszość. I znów wracamy do tego brata – dla odmiany jest osobą, która w pełni wspiera siostrę, próbuje ją uczyć i przygotować do roli, jaką sobie sama wybrała. Zwyczajnie, po bratersku ją wspiera, choć czasem trzepnie po łapskach, jak coś zrobi źle, ale też pochwali przy innych to, co dziewczyna umie. Matka, choć usilnie stara się wyperswadować dziewczynie przysłowiowe zapierdalanie z łukiem, tak też nie jest upartą matroną, a spokojnie i logicznymi argumentami stara się wytłumaczyć córce, gdzie powinno być jej miejsce. Bo nie chodzi tylko o to, że to dziewczyna – tylko o to, że jest w czymś dobra i może się w ten sposób przysłużyć plemieniu. Plus wcale mnie nie dziwi, że boi się o córkę. Tam nawet w biały dzień potrafi wbić im tam puma i sobie kogoś porwać na obiad. To naprawdę nie jest sielski i idylliczny świat.

Więc wszelkie argumenty samców Alfa, że Naru to w pięć minut uczy się rzucać toporkiem są inwalidą.

Nie. Ona nie nauczyła się tego w pięć minut. Ona prawdopodobnie nauczyła się tego zaraz po tym, jak była w stanie utrzymać ten toporek w łapie. Inaczej mogłaby nie dożyć następnego dnia. My serio mówimy tu o dzikusce z lasu, a nie jakiejś księżniczce-wybrance-superbohaterce-czy-uj-wie-czym.

I tak płynnie przechodzę do samego Predatora jako bohatera. bo jak to tak, jakaś kurduplowata nastolatka miała przechytrzyć łowcę z kosmosu? Cóż. Z kosmosu może i był, na łowcę pretendował, ale kto choć trochę coś kojarzy z tego uniwersum, tak szybko wyłapał, że ten skorweson toto przyleciał do nas na... test. Tu go coś ugryzie, tam coś podrapie, no widać, że chłop dopiero się uczy. Co wcale nie ułatwia ludziom zadania, bo i tak jest w uj groźny, nawet jeśli – paradoksalnie tak samo jak Naru – dopiero próbuje zdobyć tytuł pełnoprawnego myśliwego. I ta paralela jest chyba najlepsza z całego filmu, gdy zda się sobie sprawę, że i Naru, i Predzio stoją tak naprawdę na tym samym poziomie i ich walka, to... walka równego z równym. Tym bardziej wybrzmiewają tradycje i jednego, i drugiego. Szacunek do ,,zwierząt", konkretny cel polowania, bez bezmyślnego mordowania (tak jak postępowali ci podli, biali kolonialiści), cała ta otoczka łowów. To nie jest tylko pusta rąbanka, ale prawdziwa wojna o to, kto jest łowcą, a kto ofiarą.


A żeby na koniec nie było tak za kolorowo, to pomimo tego, jak bardzo Prey mi się spodobał i ile razy już go oglądałam – muszę stwierdzić, że to wcale nie jest oryginalny i genialny film. Fakt, jako kolejny Predator zajebisty, ale sam w sobie... poprawny i całkiem w porządku. Widoki naprawdę ładne, niektóre ujęcia prześliczne, CGI... pomińmy, choreografia super, bohaterowie na tyle ciekawi, że nie czeka się, aż coś ich ubije. I tak dalej. Tylko ostatecznie nie ma tu nic, czego już gdzieś wcześniej nie widzieliśmy, co mogłoby nas zaskoczyć. Poza tym, że w końcu ta część Predzia naprawdę wyszła dobrze, a pewnie mało kto się tego spodziewał.

Dlatego nie będę broniła Prey zębami i pazurami. Mogę polecać, bo to naprawdę spoko film, choć bez szału i w pełni rozumiem, jeśli kogoś wynudził, albo ktoś stwierdził, że jednak nie jego klimat. Po prostu cieszę się, że ktoś w końcu posłuchał tłumu, a nie wpychał nam na siłę jakieś gówno po taniości twierdząc, że tego chcą fani. No c'mon.

Tak, na Ciebie teraz patrzę, Amazon.


Terror Terra Ciapcia Babcia Buła Epsilon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz