Czyli - różne oblicza Obcego: ciąg dalszy.
Na samym początku podchodziłam do Przymierza bardzo negatywnie - oczywiście mając w pamięci abominację w postaci Prometeusza. Niby gorzej być nie mogło, ale porównywanie z tym barachłem to żadna zaleta dla kolejnego filmu. I wiecie co? Trochę się zaskoczyłam i to pozytywnie! Nie, że nagle to jakiś najwspanialszy film... ale przynajmniej nikt nie próbował mi wmówić, że bohaterowie NIE SĄ bandą debili, bo oni SĄ bandą debili. I w sumie to w tym najpiękniejsze.
Oglądanie jak giną jeden po drugim w końcu stało się nieironiczną przyjemnością, a nie falą cringu. Bo jeśli giną, to mimo wszystko z własnej głupoty, a nie wymagań głupoty scenariusza.
Ale o hełmach to nadal tam nikt nie słyszał...